HISTORIA BEZ CENZURY 5 I straszno i śmieszno – PRL. Availability: In stock $ 24.00 $ 21.60. Wydawnictwo “Znak” Kraków 2021, 304 pages (soft cover) Quantity :
👉 Pamiętaj, że komunikacja pomiędzy wykonawcami jest niezbędna do przyszłej i bezproblemowej pracy całej instalacji.👉 W filmie przedstawiamy pompę ciepła i
- Zakochałem się - powiedział, ale nie do niej, tylko do kogoś, kto był wysoko w ciemności, poza zasięgiem ręki, tak że trzeba było położyć swój wieniec w ciemności na trawie. - Zakochałem się - powtórzył, mówiąc teraz tonem suchym, do Klarysy Dalloway - w młodej dziewczynie, tam w Indiach.
I śmieszno, i straszno, jak mawiał klasyk. Śmiesznym mogłaby być chociażby „literacka” działalność nowej ministerki kultury, szczególnie na jednym z portali społecznościowych. Tym czymś strasznym na pewno są trwające czystki na kierowniczych stanowiskach słowackiej policji; robione wbrew prawu, ale nikt przecież nie odważy
W sumie o niczym, ani śmieszno ani straszno, opis wojny jak z czterech pancernych a liczyłam na jakieś pomysły skoro to 2017 rok, cztery wątki bez sensu i celu, ciekawy był tylko jeden z nich, jakoś zmęczyłam, kończy się nie wiadomo jak i w ogóle nie wiadomo o co chodzi w tej książce, totalne rozczarowanie, kupiłam bo uwielbiam
pengertian hormat kepada orang tua dan guru. Dawno, dawno temu, gdy beztroskie dzieciństwo jeszcze nie istniało, a podstawową metodę wychowawczą stanowiło lanie, pewien niemiecki lekarz psychiatra postanowił podarować swojemu 3-letniemu synowi pod choinkę książkę. Jako że nie znalazł nic godnego uwagi, sam napisał i zilustrował kilka wierszy, rytmicznych rymowanek z prostym przesłaniem, które doskonale wpisywało się w epokę. Dziecko miało być przede wszystkim posłuszne, bo inaczej czekała je kara. Straszna, przerażająca, zawsze nieubłagalna, czasami wręcz ostateczna. Lekarzem tym był Heinrich Hoffmann, zaś książka w formie poszerzonej została wydana w 1847 roku jako „Piotruś Rozczochraniec” (Der Struwwelpeter), w Polsce znamy ją pod tytułem „Złota różdżka”. Od ponad 150 lat dzieci na całym świecie drżą więc ze strachu, czytając o marnym losie czekającym na niegrzeczne i krnąbrne bachory. Tylko czy aby na pewno? Czy raczej strach się bać, bo można pęknąć ze śmiechu? Dziś polscy czytelnicy mogą się przekonać, czy straszne wiersze przetrwały próbę czasu. Nowa edycja „Złotej różdżki, czyli bajek dla niegrzecznych dzieci” właśnie ukazała się w ramach świetnej serii Egmont Art. Nie są to jednak dosłowne tłumaczenia, ale uwspółcześnione adaptacje, które wyszły spod pióra Anny Bańkowskiej, Karoliny Iwaszkiewicz, Zuzanny Naczyńskiej, Adama Pluszki i Marcina Wróbla. Uwspółcześnienie nie dotyczy jedynie warstwy językowej, ale sięga głębiej i obejmuje elementy świata przedstawionego. Dzieci jeżdżą na rolkach, korzystają z komórek, spotykają straż miejską. Ale największa zmiana dostrzegalna jest w przekazie, szczególnie w „Opowieści o małych czarnych chłopcach”, który brzmi jak manifest przeciw rasizmowi. Zuzanna Naczyńska osadziła historię w polskich realiach, na polskim podwórku, a jej bohater Murzynek urodził się właśnie TU, w Polsce. Dziś trudno traktować historie ze „Złotej różdżki” poważnie. Bronią się one jednak - pewnie wbrew intencjom autora - jako znakomity przykład purnonsensu, absurdu, czy wręcz makabreski. We wstępie do książki Michał Rusinek zwraca uwagę, że bez „Złotej różdżki” nie byłoby Goreya, Tuwima czy Brzechwy. Ba, nie byłoby filmów Tima Burtona. Zmianę w podejściu współczesnych autorów do dziecięcego czytelnika, którzy przestają być jak Hoffmann mądrymi dorosłymi, wyznaczającymi ścisłe reguły i pilnującymi ich przestrzegania, świetnie pokazuje zestawienie wiersza „O Filipie, który się bujał” z komiksem Rutu Modan „Uczta u królowej”. I tu, i tu mamy podobną sytuację wyjściową - dziecko, które źle zachowuje się przy stole, i rodziców próbujących przywołać je do porządku. Dalsze wydarzenia przybierają zgoła odmienny przebieg. Groteskowość „Złotej różdżki” podkreślają również nowoczesne i abstrakcyjne ilustracje Justyny Sokołowskiej pozwalające czytelnikowi na zbudowanie dystansu już od pierwszych stron, na których język pokazuje nam trupia czaszka. Kontrastowe barwy, dużo czerwieni sygnalizują niebezpieczeństwo, grozę. Tu się leje przecież krew. Choć pierwotnie opowiastki kierowane były już do 3-letniego czytelnika, dziś sugerowałabym jednak wyższą cezurę wiekową. Absurdalny humor „Złotej różdżki” przeznaczony jest raczej dla dziecka w wieku szkolnym. ZŁOTA RÓŻDŻKA, CZYLI BAJKI DLA NIEGRZECZNYCH DZIECI Tekst: Heinrich Hoffmann Ilustracje: Justyna Sokołowska Tłumaczenie: Anna Bańkowska, Karolina Iwaszkiewicz, Zuzanna Naczyńska, Adama Pluszka, Marcin Wróbel Wydawnictwo: Egmont Seria: Art Data wydania: 2017 Oprawa: twarda Format: maksi Liczba stron: 112 Sugerowany wiek: 7+
„Niesiesz słowo mozolnie, słowo mosiężne Patrzysz jak rośnie słowo we mnie I jak nabiera mocy, jak z każdym rankiem szkolnym Wpisuję swoje życie w otwarte kraju karty” Bóg jeden – gdyż uncle Google milczy – raczy wiedzieć, czyj to wierszyk. Tak, czy inaczej, mówi on o wdzięczności ucznia dla swojego profesora za wiedzę, którą od niego dostaje. Pamiętam te kilka wersów, gdyż byłem zmuszony (publiczne występy, to wówczas był dla mnie prawdziwy koszmar) wyrecytować je na jakimś apelu w mojej podstawówce z okazji Dnia Nauczyciela, wiele lat temu. Stałem więc stremowany, w białej koszuli non-iron oraz granatowych spodniach i klepałem z pamięci te parę zdań, nie do końca wówczas jeszcze rozumiejąc, co one znaczą. Dzisiaj już rozumiem, przynajmniej teoretycznie. Kiedy przed dwoma tygodniami płodziłem mój ostatni artykuł, robiłem to w tonie umiarkowanej, ale jednak życzliwości dla strajkujących nauczycieli oraz szacunku dla ich niewątpliwie ciężkiej pracy. O ile z ogólnym szacunkiem dla tej profesji nadal nie mam problemu, o tyle moja życzliwość dla protestujących zmalała niemal do zera. Dwa tygodnie, to jednak relatywnie spory odcinek czasu i wiele może się na jego przestrzeni pozmieniać, zwłaszcza, gdy na naszych oczach zmienia się także sam obiekt naszej obserwacji. Żyjemy w dobie Internetu i to właśnie on w niebagatelnym stopniu kształtuje nasz sposób myślenia o wielu kwestiach, a dla całej rzeszy głównie młodych ludzi stał się on już w tej chwili podstawowym medium. Jest takie powiedzenie przypisywane Stanisławowi Lemowi, że gdyby nie Internet, to nie wiedziałby on, iż na świecie żyje tylu idiotów. Parafrazując zatem stwierdzenie znanego literata, mogę powiedzieć brutalnie, że gdyby nie sieć, to nie dopuszczałbym myśli, że część przedstawicieli grupy niosącej oświaty kaganek może być aż tak żenująco prymitywna. W swoim życiu miałem do czynienia z wieloma nauczycielami, lepszymi, gorszymi, łagodnymi oraz wymagającymi. Jednych lubiłem bardziej, innych mniej, niektórych wcale, ale respekt odczuwałem wobec każdego z nich, nawet wobec tego szczególnie przeze mnie nielubianego. Kiedyś bowiem, poza całkiem marginalnymi jednostkami, nauczyciel, to był ktoś o pewnym formacie, klasie oraz standardach zachowania. Sporo lat minęło niestety od moich szkolnych czasów, a wraz z ich upływem zmieniły się także i owe standardy oraz poczucie estetyki. Nie zamierzam przeto ukrywać, iż oglądając te wszystkie wrzucone do sieci filmiki, na których obejrzeć można wokalno-aktorskie popisy belferskiej braci, doznawałem tego specyficznego, nieco dziwnego uczucia, gdy jest ci głupio przed sobą samym z tej przyczyny, że widzisz to, co widzisz oraz słyszysz to, co słyszysz. Gromady „ciał pedagogicznych”, śpiewające (najczęściej niezamierzonym falsetem) swoje protest-songi, których teksty porażały swoim infantylnym zadęciem. Wykładowcy publicznych szkół łażący na czworaka, poprzebierani za krowy albo za klaunów w jakichś błazeńskich czapkach, okularach w kształcie serduszek, na tle kościotrupów z przymocowanymi do nich instrumentami muzycznymi. Niejednokrotnie także w stylistyce „dziewuch” z Czarnego Protestu, domagających się niegdyś aborcji na życzenie. Wydawałoby się, poważni ludzie, a we własnym mniemaniu zapewne stanowiący wręcz elitę społeczeństwa, zafundowali nam kabaret marnej jakości zarówno w treści, formie, jak i skuteczności (a raczej przeciwskuteczności) przekazu. Gdyby był to jeden, drugi czy piętnasty filmik, to zasadniczo nie miałbym z tym problemu, wszędzie znajdzie się jakiś głupkowaty trefniś. Tu jednak nastąpiło coś w rodzaju pospolitego ruszenia, ogólnopolskiego festiwalu pieśni strajkowej. Chciałoby się napisać, że i śmieszno, i straszno, ale nie… nie ma w tym nic śmiesznego. Szanowni pedagodzy, co raz zobaczone, tego nie da się już „odzobaczyć”, jak to powiada młodzież. Pół biedy, że nie „odzobaczę” tego ja, ale nie „odzobaczą” tego również wasi uczniowie. Przypominacie sobie tamten kosz ze śmieciami na głowie jednego z was, w czasie lekcji, parę lat temu? Gówniarz, który go wówczas nałożył był z marginesu społecznego, ale następny, który zrobi to samo może być już zwykłym dzieciakiem, który stracił do was szacunek, gdyż… nie „odzobaczył”. Nie życzę wam tego, żeby sprawa była jasna. Ja się tego obawiam! Na szczęście nie samym strajkiem człowiek żyje i jeżeli ktoś jednak ma ochotę się pośmiać, to wystarczy tylko wychylić głowę tuż za naszą wschodnią granicę, a tam jest naprawdę wesoło. Co prawda zawsze było, ale w ostatnich dniach Ukraińcy przeszli samych siebie wybierając na głowę swojego Państwa, tudzież „Państwa” niejakiego pana Zełeńskiego. O ile niektórzy nasi nauczyciele zrobili z siebie błaznów mimochodem, o tyle nowy prezydent naszych sąsiadów jest zawodowym błaznem par excellence, a popularność zdobył grając w satyrycznych skeczach, w których to wcielał się w… prezydenta Ukrainy. Tak oto życie przerosło kabaret, jak dawno temu śpiewał Tadeusz Ross, jeszcze zanim został Zulu-Gulą oraz co gorsza, posłem Platformy Obywatelskiej. Osobiście nigdy nie rozumiałem i nadal nie rozumiem tej dziwnej estymy, jaką nasi rządzący, szczególnie ci w ostatnich czterech latach, darzą tamten kraj. Absolutnie nie kupuję bajek o jego szczególnym znaczeniu strategicznym, o Ukrainie, jako rzekomym buforze militarnym między Polską a Rosją oraz kilku innych legend. Wystarczy tylko trochę liznąć wiedzy geopolitycznej, żeby wiedzieć, iż jest to wierutna bzdura. Do tego te wszystkie do dzisiaj w pełni nierozliczone zbrodnie, jakich doświadczyliśmy z rąk banderowców, historyczne krzywdy kładące się cieniem na teraźniejszości. Ale nawet jeśli czysto pragmatycznie odłoży się na bok wszelkie zaszłości i skoncentruje tylko na dniu dzisiejszym, to momentami mam wrażenie, że to miliony Polaków wyjechały na Ukrainę za chlebem, a nie odwrotnie. Niewytłumaczalna spolegliwość naszych władz względem niewątpliwie słabszego gracza, kompromitujące umizgi, itp. Mam nadzieję, że chociaż teraz, gdy nasi sąsiedzi miażdżącą większością głosów wybrali sobie komedianta na prezydenta, coś się w tej naszej postawie zmieni. Co również interesujące, rozmawiając z przeciętnym Ukraińcem pracującym w Polsce, można odnieść nieodparte wrażenie, iż ma on o wiele realniejsze spojrzenie na własny kraj, niż ma je polski rząd. Skoro więc było, mniej lub bardziej śmieszno, to na koniec będzie straszno, w dodatku bardzo straszno. Za nami kolejne święta Wielkiej Nocy naznaczone krwią chrześcijan. Po atakach na koptyjskie świątynie w Egipcie parę lat temu, tym razem islamscy terroryści obrali za cel kościoły oraz hotele na Sri Lance. Skala zamachów okazała się tak przerażająca, że nawet tzw. Zachodni Świat, zwyczajowo odwracający w takich sytuacjach swoją polit-poprawną głowę, tym razem chociaż się zająknął. Zająknęły się o tej masakrze również nadwiślańskie media, ale jedynie na chwilkę, gdyż niebawem temat musiał ustąpić informacji o „masakrze” znacznie większej. Oto w miejscowości Pruchnik grupa dzieciaków „skatowała” kijami… kukłę Judasza wykonaną z worków na ziemniaki, po czym wrzuciła ją do rzeki. Swoje oburzenie wyrazili mistrzowie świata w oburzaniu się, czyli Światowy Kongres Żydów, ale także Komisja Episkopatu Polski, biskup Markowski osobiście, jak również Minister Spraw Wewnętrznych – Joachim Brudziński oraz Wiceminister Sprawiedliwości – Patryk Jaki. Ogólnie rzecz ująwszy, pełzania i płaszczenia się nie było końca, a ja, z niesmakiem obserwując ten pokaz samobiczowania, śmiertelnie poważnie zacząłem wątpić w to, że PiS za miesiąc rzeczywiście chce wygrać bój o Europarlament. Marian Rajewski
Dorośli ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu nr ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu numer Infrastruktury zapowiedziało, że od nowego roku będzie kładło tamę na rzece używanych samochodów, które płyną do Polski. Tak to poetycko nazwali. Sprawa jest lewa. Przez cały rok otwarto wszelkie granice, a jak już Polacy sprowadzili cały złom, który nadawał się jeszcze do ruszenia w Europie, to teraz będziemy stawiali tamę. Żyjemy w czasach spiskowej teorii dziejów więc i tym razem wygląda na to, że ktoś się z kimś dogadał. Jakby nie było, zezwolono, aby zjednoczona Europa podrzuciła do nas wszystko, co u nich nadawało się głównie do ludzie dlatego są dorośli, że powinni przewidywać, jakie będą skutki tego, co wymyślą. Przepisy w sprawie złomu ustalano wyraźnie w przedszkolu numer osiem. Rynek się rozleciał. Ludzie przestali kupować nowe samochody, a rynek aut używanych tak się zapchał, że trudno cokolwiek sprzedać. Zamieszanie potrawa 2-3 lata. Przy drogach będą stawiane krzyże, bo jazda 8-10 letnimi samochodami nie może być bezpieczną. Takie są skutki bezmyślności i bezwolności Ministerstwa Infrastruktury. Bardziej ostre kryteria przywozu, dokładne badania techniczne, co dopiero teraz mają być wprowadzone, można było przecież zarządzić na początku Ministerstwie Infrastruktury co chwila wymyślają jakiś przepis, który budzi albo strach albo wesołość, zupełnie jak w starej anegdocie o igraszkach z lwem. I śmieszno i straszno. Wymyślili ostatnio, aby każdy polski kierowca płacił za każdy przejechany Krystek powiedział w telewizorze, że musimy równać do świata. Strach pomyśleć, co wiceminister Krystek wymyśli, jak zostanie pełnym tym nie ma co dyskutować, bo to jest bzdura. Jak się popatrzy to ciąg bzdur wszelakich wypływa z tego ministerstwa. Był już pomysł opłat za przejazdy przez mosty i wiadukty, wymyślili, że kierowcy będą płacić za wjazd do centrum miast. Minister Pol, jak jeszcze był ministrem, to wymyślił parę różnych podatków na to samo - do podatku na budowę dróg w cenie paliwa dołożył opłaty paliwowe. Efekt jest taki, że na zebranych 12 mld z tytułu podatku, na drogi idzie tylko 3 mld. Teraz chcą, żebyśmy płacili za każdy przejechany kilometr drogą polną i przez las również. Jeszcze chwila, a każdy Polak będzie nosił na plecach kasę fiskalną i płacił za każdy metr, który przejdzie ofertyMateriały promocyjne partnera
i śmieszno i straszno kto to powiedział